Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

wie wahającej się, przybyły stał chwilę patrząc, poznając i niepoznając, aż na twarz uderzająco białą wytrysnął uśmiech z którym zawołał.
— Romek!
Potem dodał ciszej.
— Jeżeli się nie mylę!
Roman powoli wstawał z krzesła, ale potem rzucił się ku wchodzącemu z okrzykiem.
— Kazio Domunt!


IV.


Wzajemne oświadczenia radości, zapytania i odpowiedzi zrazu ogólnikowe, bo długie rozłączenie uczyniło ich prawie nieznajomymi. Mówili dlatego, że trzeba było mówić, ale przypatrywali się sobie ciekawie, jakkolwiek nieznacznie.
Kazimierz Domunt, odkąd Roman go nie widział, zmienił się bardzo. Przedewszystkiem wycieniał, poprostu schudł, ale to tak bardzo, że surdut czarny i mocno znoszony sprawiał na nim wrażenie odzieży, wiszącej na kołku. Oprócz tego było w nim coś, co dawało się określać przez jedno tylko słowo: spłowiał. Białość jego twarzy i rąk chudych sprawiała wrażenie deli-