Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

Po chwilowem milczeniu, Roman odpowiedział wymijająco:
— Mam jeszcze prawie miesiąc czasu wolnego.
— A potem w świat!
— Tak; na koniec świata!
Wyjął z bukietu gałąź wrzosu i przypatrywał się jej w zamyśleniu. Domunt patrzał na niego chwilę uważnie i przyjaźnie. Potem żartobliwie zauważył.
— Tak przypatrujesz się tej gałązce, jakbyś na niej cóś wyczytywał!
Roman podniósł głowę.
— Czy myślisz, że takie rzeczy nie mają mowy? Mają! Niema nic, na czemby nie było czegoś wypisanego. Tak dawno tu nie byłem, że przyglądam się wszystkiemu i — czytam!
— Chciałbym wiedzieć, co wyczytujesz...
Roman ruchem popędliwym rzucił na stół gałązkę liljową.
— Co wyczytuję A to przedewszystkiem, że człowiek jest istotą nielogiczną, niekonsekwentną, złożoną chyba z kilku istot różnych, mówiących głosami różnemi i czujących sercami różnemi...
Domunt zażartował.
— Proste przysłowie mówi w wypadkach takich: zjeść gorzko, a żal porzucić! Rzecz w tem,