i kwiatów, ku gałęziom wiązu wysokiego, wzbiły się słowa i nuta piosenki:
«Nie bój się, o, brzózko,
Choć za wolą Boską,
Ciebie ja porzucę,
Znów do ciebie wrócę»...
— Brzózka! — zawołał Domunt — panna Irena «Brzózkę» śpiewa, a ja nieszczęśliwy jeszcze się z nią nie przywitałem.
Dwoma skokami już był na schodach. Roman, zstępując z nich ze Stefanem, rzekł:
— Kaźmierz zawsze taki, jak był. Żywy jak iskra, przedsiębierczy i sprężysty...
— Była jednak chwila, w której energja i sprężystość opuściły go zupełnie — odpowiedział Stefan.
Roman przypomniał sobie słowa Domunta: «Dawno byłoby już po mnie, ale Stefan złapał mię za rękę!» i, zrozumiał, że pomiędzy tymi dwoma ludźmi zajść musiało coś tak ważnego, jak śmierć i życie.
Kiedy wychodzili na ganek, stary Darnowski wjeżdżał w bramę dziedzińca na koniku nie dużym, ale zgrabnym, i z którego grzbietem zdawał się być zrośniętym, tak silnie na nim