dził się tedy na mnie werset Biblji o wróblu na dachu.
Ale z pozoru przynajmniej nie brał tej swojej nędzy do serca.
— Zmężnieję — mówił — opalę się, nabędę umiejętności rozmaitych...
— Zobaczymy jeszcze, co Marceli pisze — zauważył Darnowski. Taki człowiek, jak on, pisać musi, co tu robić, rzeczy piękne, wyższe...
— Nie po raz pierwszy czytać je będę — ze wzruszeniem ramion odrzucił Domunt.
Roman rozmawiał z panią Pauliną, a raczej słuchał jej przewlekłego i prawie nieustannego mówienia, w którem: nie i tak, z jednej strony i z innej strony spotykały się i rozmijały gęsto przeplatane westchnieniami: ach, ach, ach! Słuchał, prawie nie słysząc, bo daleko więcej zajmowało go to, co mówiono o Kaźmierzu i dziwnem zajęciu tego ostatniego około krycia dachu. Co to jednak jest, to oranie, koszenie, krycie dachów? Prostota cyncynatowa? Demagogja robespierowska? Chyba nie; bo wszystko tu działo się zbyt po prostu na Cyncynata i zbyt łagodnie na Robespiera. Nie czuć tu było wcale togi rzymskiej, ani czapki czerwonej. Więc co? No, cóż znowu tak dziwnego, cóż takiego, aby trze-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.