jone ubranie, palto, zawieszone na ramieniu i połyskujące podszewką jedwabną, zgrabny, mały kapelusz na głowie, z pod którego widać było jego ciemne włosy i dół twarzy, otoczony wązkim zarostem. Ze zwojami dzikiego chmielu nad głową, ze swawolną nicią strumienia u stóp zanurzonych w trawach bronzowych i zmoczonych rosą, miał zdala pozór figurki, z żurnalu mód wyciętej i zkądciś tu przywianej. Zblizka przecież można byłoby dostrzedz na twarzy jego ślady nocy przespanej niedobrze.
Był tak zamyślony, że nie słyszał kroków, lekkich wprawdzie, które z tyłu zbliżały się ku niemu, i usłyszał dopiero głośne klaśnięcie w dłonie, połączone z okrzykiem:
— Dzień dobry! Ranny dziś ptaszek z Romka!
Była to Bronia, która jak prawdziwe dziecko cieszyła się, że go znienacka zaszła i może nastraszyła. Naturalnie, że nie zląkł się, jednak podając rękę dziewczynce, nie zaraz odpowiedział na jej powitanie. Patrzał dalej nieco, ku borowi, gdzie na stoku pagórka, obrosłego sosnami, stała Irena. Stała wśród kilku sosen, zdala od siebie rosnących, w klombie paproci zielonych i rdzawych. Paprocie były wysokie i wyrastały kępami z mchu szmaragdowego. Pośród nich ko-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.