Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

Szybko cofnęła mu rękę, ale z rozbłysłemi oczyma zapytała:
— Jakaż to choroba, kuzynie?
— Kaprysy — odpowiedział — nic, tylko kaprysy.
Poczem, patrząc na strumień, powoli mówił dalej:
— Człowiek goni marę, która mu się piękną wydaje, a gdy ją pochwyci, już jej nie chce, i gryzie się tem, że nie chce; czegoby zaś chciał, sam nie wie dobrze.
Słuchała uważnie, potem z uśmiechem, który jednocześnie wytryskał na ustach i w oczach, odpowiedziała:
— To jest rzeczywiście jakiś człowiek kapryśny. Nie znałam jeszcze takiego.
— Poznajże teraz — z żartobliwym ukłonem rzekł Roman.
Równie żartobliwie dygając, odrzekła:
— Bardzo mi smutno.
— Poznawać takiego człowieka?
— Tak; bo jemu na świecie i światu z nim nie musi być wesoło.
— O, o! dlaczegoż światu z nim?
Cóż on biedny zawinił wobec świata?