— Tak, górą i doliną... w zamyśleniu powtórzył Roman.
Poczem zupełnie do samego siebie, ale półgłosem powiedział.
— Tylko, że nigdy nie można być pewnym, co na świecie jest górą, a co doliną...
Dziewczynka dosłyszawszy te słowa zaśmiała się głośno i serdecznie.
— Oj, Boże! co Romek wygaduje! Chyba w Australji ludzie nie umieją rozpoznawać na pewno, co jest górą, a co doliną. To już ja nawet wiem dobrze!
— I pewno lepiej wiesz o tem odemnie, moja ty siostrzyczko!
Zajrzał pod słomiany kapelusz, i ogorzałą łapkę, na jego ramieniu leżącą, silnie uścisnął. Uczuł, że to stworzenie świeże, żywe, roztropne, było mu drogiem, a imię siostry, które mu dawał — bardzo miłem. Ona, ciemnemi paluszkami nawzajem ściskając mu rękę, swawolnie podniosła do samej jego twarzy swoją olbrzymią więź kwiatów.
— Niech Romek powącha! pachnie? prawda?
Pachniało miętą, miodem i migdałami. Pełną piersią wciągnął w siebie te mocne i rzeźwe wonie, wyprostował się, zdjął z głowy kapelusz
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.