lamandra... Moloch, żrący plemię ludzkie, bestja apokaliptyczna...
W człowieku, który z oczyma, zasłoniętemi dłonią, nagle zgnębiony wyrzekał na doświadczane wizje chorobliwe, łatwo było odgadnąć cierpienie dojmujące, bez znajomości nawet wszystkich jego przyczyn.
— Daj pokój, Kaziu — rzekł Roman — otrząśnij się z tych wspomnień, jeżeli cię tak trują!
Domunt, jak ze snu obudzony, spojrzał dokoła. Słońce blizkie zachodu ukryło się za lasem, obrastającym wzgórze, więc dziedzińczyk i otaczające go pola stały w świetle czystem jeszcze, lecz trochę już przyćmionem. Nad rzeczką, od której wiała świeżość wody źródlanej, tuż przy rozmawiających kwitły kępy spóźnionych niezapominajek, a dalej nieco jaskółki krążyły nizko nad mokrym brzegiem, szukając żeru na liściach ogromnych grzybieniów. Pod niebem robiło się różowo i złoto od obłoków, które nasiąkały światłami zachodu.
Z otwartych drzwi domku wyszły dwie niedorosłe dziewczynki, obejmując się, przeszły dziedzińczyk i usiadły na białym pagórku z wiórów. Bronia położyła na kolanach książkę otwartą, nad którą obie się pochyliły. Domuntówna wyż-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.