Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.

jeden taki komar, ale ich wiele uwięzło w masie, napełniającej jego czaszkę. Zgubieni przychodzili tłumnie, uporczywie; ani uciec, ani ukryć się nie mógł przed ich twarzami przerażonemi, zapytaniami, wyrzutami, pogróżkami, bo odrazu w połowie uwięziony stracił swobodę ruchów. Zrazu gniewał się, sarkał, usiłował zabić w sobie poczucie winy własnej. Alboż chciał tego, co się stało? Alboż znał dno rzeczy, dla której pracował? Alboż nie jest jej ofiarą, tak jak i tamci? Ale to dobrowolne oniemianie sumienia trwało niedługo, poczem szybko spuszczać się zaczął na nie ciężar coraz większy, ogromny, wprost już do niesienia niepodobny — sto pudów! Stało się nakoniec tak, że gdy zamknięto za nim drzwi celi więziennej, powiedział sobie: sprawiedliwie! i uczuł ulgę. W ogniu hańby przepalał się i nieco umniejszał ciężar, przywalający sumienie. Jedno za drugie! — myślał. Byłby wolał oddać życie, ale nikt wcale zabierać mu go nie chciał; hańba, od śmierci gorsza, wydała się mu niejakim odwetem, sprawiającym ulgę. Teraz wie, że był to przebłysk pojęcia o pokucie, o opłaceniu potem własnym i krwią własnego serca tej krwi i tych potów śmiertelnych, któremi oblał innych. Wówczas to pojęcie nie było w nim ani jasnem,