ani ujętem w słowa; jednak w samotności, nudzie i wielkiej męce więziennej, na indagacjach, które oblewały go rumieńcem obrazy poskramianej, na ławie oskarżonych, przez dwa dni śmiertelne, przez które w obliczu stolicy wielkiej ważyły się losy jego czci i przyszłości, mówił sobie ciągle: sprawiedliwie! sprawiedliwie! Najcięższe z tych mąk były właśnie temi, które sprawiały mu najwięcej pociechy tajemniczej, kładącej maść kojącą na tę z ran jego, która krwawiła się najsrożej — pod brzemieniem stupudowem. Wtedy dopiero, gdy usłyszał słowo: niewinien! gdy powiedziano mu, że wraca do ludzkości, jako jej członek, wolny i poważania godzien, wtedy dopiero, gdy zdjęto z niego wszystkie ciężary, oprócz tego jednego, który był w nim samym, uczuł się bez granic i bez pociechy — nieszczęśliwym...
Umilkł teraz, wzruszony, zmęczony, a na Romana spojrzawszy, zmieszał się i zadziwił.
— Co to, Romku? Łzy masz w oczach! Nie odwracaj się, nic nie pomoże, bo już widziałem! Żałujesz mię, mój dobry stary!
Roman, walcząc ze wzruszeniem, zawołał:
— Pal djabli spekulantów, rabusiów, bankrutów! Ale to sobie powiedz, że w tym wypadku
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/256
Ta strona została uwierzytelniona.