Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.

Było coś twardego i prawie nielitościwego w tej mowie prędkiej, ale dobitnej, gniewnej, ale zarazem stanowczej. Kaźmierz uwięziony w silnych rękach, targnął się i spróbował walczyć.
— Jakiem prawem... syknął.
Ale tamten ani myślał odpowiadać i ciągnął dalej to, co zaczął.
— Raz zemknąłeś był przed życiem twardem, ale które mogło być dobrem, i ślicznie na tem wyszedłeś, teraz znowu chcesz zemknąć przed spłatą długów... Ależ tak robić nie wolno! Nie wolno i — głupio! Licho i — głupio! Byłeś na deszczu, wchodzisz pod rynnę. Oddawna już chciałem ci to powiedzieć, dziś po to przyjechałem i w porę!
Kaźmierz szarpnął się znowu.
— Jakiem prawem dyktujesz mi, co mam czynić, a czego nie czynić?
Tamten, w jednej dłoni zatrzymując jego ręce, drugą położył mu na ramieniu i łagodniej rzekł.
— Prawem brata. Cóż? Myślałeś może, żeśmy obcy sobie? Myliłeś się. My bracia — podwójnie. Jeżeli niemasz nikogo, ktoby cię kochał nieszczęśliwym i zhańbionym, ja kochać cię będę. Jeżeli