— Swój! Swój!
Piękne zwierzę przybiegło natychmiast w poskokach i parę razy okręciło się u nóg pana, który, patrząc na nie, tonem wyrzutu zapytał:
— Gdzie byłeś?
Pies podniósł pysk i wydał parę urwanych szczęknięć.
— Porzucasz mię! — mówił Rosnowski — wiesz jednak, że tego nie lubię!
— Hau, hau — zaszczekał Swój tonem trochę smutnym.
— Strzeż się Swój, bo przestanę cię lubić i źle nam będzie!
— Hau! Hauuu! hauuu!
Było to już nie szczekanie, ale wycie zupełnie żałosne.
— No, nie płacz-że już zaraz! Przeproś mię!
— Hau, hau, hau, hau!
Tym razem szczekanie objawiało radość. Pies po uśmiechu i tonie głosu zrozumiał, że otrzymał przebaczenie, rzucił się na pierś pana i lizał jego rękę.
— Dosyć już tych przeprosin. Możesz iść, ale nie odchodź daleko, bo nie lubię tracić cię z oczu.
Jeszcze jedno szczekniecie pokorne, przymi-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/290
Ta strona została uwierzytelniona.