Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.

słowego, w jego kręgu żyć i jemu służyć musimy. Swój! czego jesteś taki smutny?
Pies, krok w krok za nim chodzący, podniósł głowę, ale tym razem nic nie odpowiedział.
— Choćby nawet ta służba ciężką była, musimy służyć postępowi i kulturze świata... inaczej, jesteśmy niedołęgami lub dezerterami...
Przechodzili około okien jadalni, przez które widać było jeden stół nakryty do wieczerzy i drugi, mniejszy, przy którym siedziało kilku ludzi. Jednym z tych ludzi był Stefan, trzej inni, w odzieży grubej, mogli być chłopami zamożnymi, lub małymi mieszczanami z miasteczka sąsiedniego. Pomiędzy nimi a Stefanem leżały papiery rozrzucone na stole; słychać też było mały gwar ich rozmowy.
— Potrzebuję pomówić obszernie z młodszym Domuntem w obecności Stefana — mówił Rosnowski — ale widzę, że teraz zajęty jest jakiemś konsyljum. Niechże je skończy. Jaki dziwny chłopiec z tego Stefana! prawda? Jak ty się z nim godzisz? Bo co ja, to wcale jeszcze go nie rozumiem... jakieś marzycielstwo... jakaś utopja czy zdziczałość...
Roman nie odpowiadał; Rosnowski też za-