niego bardzo ważną. Mianowicie, do dwóch osi świata, przez Marcelego wyliczonych, dodałby trzecią i nawet umieściłby ją na miejscu pierwszem, jako źródło, z którego powstają dwie następne. Bogactwo i potęga. Bardzo dobrze. Ale trzeba mówić: wiedza, bogactwo i potęga, bo właściwie pierwsza wytwarza następne i bez niej, niema ich i być nie może. Ale to dowodów zmierzających do przekonania p. Kazimierza nietylko nie osłabia, lecz jeszcze je wzmacnia. Do dwu motywów, które powinny nakłonić go do przyjęcia propozycji braterskiej, przybywa trzeci. Poświęcając się idyli, albo, jeżeli kto woli, parabolom ewangelicznym, nietylko nie doścignie bogactwa i znaczenia w świecie, które jest cząstką potęgi, ale zmarnuje siły i zasoby umysłowe, a jemu, to jest mówiącemu, o ten właśnie punkt najwięcej idzie i, z niego to wychodząc, czuje chęć najżarliwszą poparcia całą małą wymową swoją żądania i prośby Marcelego Domunta.
Kiedy przestał mówić, milczenie panowało w pokoju przez minut parę. Stefan, paląc zwolna papieros, patrzył na papiery, stół okrywające; Roman, trochę nagłym ruchem wstał z krzesła i odszedł ku oknu, gdzie usiadł w zupełnym prawie cieniu. W cieniu także siedzący Kazimierz
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/303
Ta strona została uwierzytelniona.