— Nie wynalazłem jej, tylko, trochę może wyjątkowo, przypomniałem sobie o niej.
— Jakże się ona nazywa?
— Bardzo skromnie i staroświecko. Cnota.
— A! No tak, zapewne, dlaczegóż nie? — rozważał Rosnowski — tylko to może posiadać tłómaczenia najrozmaitsze. Cnota! Ale jaka? jest dwadzieścia tysięcy cnót! Synowska, małżeńska, ojcowska, obywatelska, kupiecka, europejska, afrykańska...
— I tam dalej — przerwał Stefan — tylko że wszystkie, oprócz afrykańskiej, nad którą niech afrykanie łamią sobie głowy, mają jedne źródło, bez którego żadnej z nich niema. Trzeba coś kochać, poczuwać się względem czegoś do obowiązku i wiedzieć, że nie świat jest naszym sługą i podnóżkiem, ale my jesteśmy sługami cierpień ludzkich i idej boskich.. Trzeba umieć kochać i służyć, chociażby służba była ciężką. To jest warunkiem wszelkiej cnoty i bez tego niema żadnej. Kto chce być dobrym synem, ojcem, obywatelem i t. d., musi zacząć od stania się dobrym człowiekiem. Inaczej nic z tego nie będzie...
— To jest — uwyraźnił Rosnowski — musi coś kochać, poczuwać się do obowiązku względem czegoś, zrzucić pychę z serca...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/310
Ta strona została uwierzytelniona.