— Pasztetu! — ozwał się u okna głos Romana.
Rumieńce na policzkach Rosnowskiego wzmogły się i oczy zaświeciły obrazą.
— Moi panowie — rzekł — już kilka razy słyszałem w tej rozmowie oskarżenie w tym rodzaju, ale bądźcież sprawiedliwymi. Nie do wszystkich stosować się one mogą. Do mnie naprzykład nie stosują się wcale. Zawód mój jest takim, że chociaż postępuję w nim szybko, dochody mam wcale skromne i nie będę mógł nigdy stać się nababem.
— Wiem o tem — skłaniając głowę rzekł Stefan; — należysz do tych, którzy dla nauki i zawodu swego mają zamiłowanie rzetelne...
— Pieniędzy mam tak niewiele — ciągnął z irytacją w głosie Rosnowski — że nigdy nie będę w stanie odkupić od brata jego połowy Zawrocia. On odkupi odemnie moją, ale prawdopodobnie sprzeda z czasem cały Zawroć komu innemu, bo już się tam zaaklimatyzował i wrócić tu nie zechce. Ja zaś, którybym pewno wrócił na starość, będę na zawsze wygnańcem ze swego kąta rodzinnego. Takiem jest moje bogactwo... i nie macie przyczyny kłuć mi niem w oczy.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/314
Ta strona została uwierzytelniona.