Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/319

Ta strona została uwierzytelniona.

spadł wielki smutek. Oczy jego, od majaczącej w cieniu postaci człowieka, obejmującej psa i do niego mówiącej, wzniosły się wyżej, na białą ścianę, przerżniętą dwoma czarnemi linjami krzyża. Szybko postąpił ku Rosnowskiemu i rękę do niego wyciągnął:
— Proszę cię, Bohdanie, jeżeli uraziłem cię jakiem zbyt szczerem słowem, to mi przebacz. Zarzutu interesowności nie stosuję do ciebie i wiesz dobrze, że cię szanuję, chociaż na wiele rzeczy zapatrujemy się w sposób bardzo różny.
Rosnowski wstał, przyjął spiesznie rękę mu podawaną, i z uśmiechem zażartował:
— Żeby tak kot płakał, jak ja szczęśliwy jestem... Przyjechałem tu po kawałeczek szczęścia, ale nie wiem, czy mi go dadzą... Cóż robić? Naukę i jej stosowanie poczytuję za rzecz wszechświatową, przed którą muszą ustępować wszystkie względy osobiste i zakątkowe. To jest potęga numer pierwszy...
— Drugi — poprawił Stefan.
— Umieszczasz pod pierwszym cnotę?
— Tak — potwierdził Stefan.
— Amen — dokończył Rosnowski.
Zabierał się do wyjścia, wziął ze stołu kapelusz. Z wyrazem znużenia w oczach, tonem