magnes przyciągało ku sobie jego oczy. Pani Paulina to spostrzegła i żywo zaruszała się w swoim głębokim fotelu. Nagły domysł, czy pomysł, czy nadzieja, zaświtały w jej głowie. Rozweselona i śmiejąca się zaczęła jednak wzdychać.
— Ach, ach, ach, czy pamiętasz Romku, jakeście niegdyś z Irusią tańczyli w tym pokoju? Ja grałam, a wyście kręcili się, jak dzieci... bo i, naprawdę, dzieci z was jeszcze były... ach, ach, ach, jakie to dawne czasy! ale teraz powrócić mogą... chcecie? zaraz wam zagram...
Wstała żywiej, niż kiedykolwiek, poszła do fortepianu i wnet z pod jej żółtych palców słabymi tonami rozpłynął się po pokoju walczyk staroświecki, lecz melodyjny, może Straussa, czy Lannera, jeden z tych, które grywano wszędzie za czasów jej młodości. Nie była silną: ledwie dotykała klawiszów, więc tony walczyka dzwoniły i śpiewały cichutko, jak oddalone przypomnienie rzeczy dawnych. Grając, obracała głowę ku osobom, pozostawionym przy kanapie, i zapytywała:
— Czemuż nie tańczycie? potańczcie znowu tak, jak dawniej!
Ale z tymi, do których przemawiała, było
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/332
Ta strona została uwierzytelniona.