Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/338

Ta strona została uwierzytelniona.

z nim, z Romanem, postąpiłaby tak samo, gdyby okazał zamiary podobne? Może nie, bo w jej oczach, głosie, rumieńcach, spostrzegł nieraz coś, co pozwalało mu myśleć z mocnem biciem serca: może nie... Ale po chwili śmiał się z samego siebie. Co za myśl! Jeżeli nawet nie myliły go domysły, postąpiłaby z nim tak samo, jak z tamtym, mógł być tego zupełnie pewnym. Dziwna kobieta! Jak ona może żyć spokojnie z myślą, że nigdy dla niej nie wejdzie to święto życia, którem dla kobiety jest miłość? Czy tylko dla kobiety? Z wielką mocą czuł w tej chwili, że dzień, w którym mógłby powiedzieć sobie, że jest przez nią kochanym, byłby dla niego świętem tak wielkiem, że podobnego dotąd nie miał. Ale ona zdawała się o tem święcie nie myśleć wcale. Czy jednak nie myślała? Czy nie czuła tęsknoty w teraźniejszości, trwogi przed przyszłością? Będzie to przyszłość kwiatu, zwiędłego bez pełni rozkwitu, może zdeptanego. Przypomniał sobie słowa pani Pauliny: «Gdy ja i Romuald zamkniemy oczy, chyba po służbach tułać się pójdzie!» Jakto? i ona może nie lękać się rzeczy takich, może nie tęsknić i nie lękać się! Kto wie? Może tęskni i lęka się... bo dziś jeszcze, zrazu wesoła, przy końcu wieczora zasmuciła się