głęboko. Dla niego nie było to tajemnem, bo przeniknąć ją pragnął i usiłował. Szaleństwo ogarniało go na myśl, że on przeciw temu nic nie może i musi pozostać, tak, jak tamten, dziś odprawiony, obcym dla niej na zawsze.
Po raz trzeci, czy czwarty, w niespokojnej przechadzce swojej, zbliżył się do ogrodowej bramki, prowadzącej na łąkę. Tym razem przystanął i spojrzał na krajobraz, przysłonięty zmrokiem nocnym, a słabo rozwidniony przez gwiazdy. Drobne punkty krajobrazu niknęły w zmroku, większe występowały z niego, jak plamy czarne, tylko pałacyk Oławickich wychylał się ze swojej masy drzew, jak dalekie widmo, okryte mętną bielą. Roman utkwił wzrok w tym punkcie widnokręgu oddalonego, lecz nawet w cieniach nocnych zdającym się panować nad wszystkiem, co go otaczało. Ta sama żmijka zawiści, czy urazy do losu, którą na wieczorze u baronowej Lamoni uczuwał na widok wielkich i możnych tego świata, teraz znowu uszczypnęła go za serce. Tak, tak; ten, kto tam mieszka, szczęśliwy, choćby dlatego, że droga jego jasna i kanwa gotowa. Nie potrzebuje wybierać, ani wyrzekać się. Jeżeli jest lampą i świeci, to z łaski Bożej, bez utrudzenia, ani umartwienia najmniejszego. I dlaczegoż nie miał-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/339
Ta strona została uwierzytelniona.