za nim. Świetna to rzecz, ów «sen nocy letniej». Nieraz widywał go na scenach. Jakże to wspomnienie i wszystko, co się z niem łączy, dalekiem jest, nieskończenie dalekiem od Darnówki.
Zbliżał się ku domowi, którego okna były już ciemne, oprócz jednego, świecącego z za rozłożystej akacji. Minął ganek, pogrążony w głębokim cieniu drzew ogrodowych, i przybliżał się do tego okna, gdy zdało mu się, że słyszy głos, którego brzmienia nagle przykuły go do miejsca. Był to głos Ireny. Domyślił się zaraz, że, spełniając jeden ze stu obowiązków swoich, czytała głośno wujowi. Nie obchodziło go wcale to, co czytała, i zrazu, nieruchomy pod rozłożystemi gałęźmi akacji, słuchał tylko głosu. Ale wkrótce usłyszał i słowa. Same przez się, bez jego woli, przedarły się mu do słuchu i uderzyły w niego wrażeniem niespodziewanem. Z za akacji i szyb, ozłoconych światłem lampy, uszu jego doszły słowa:
— «Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni».
— «Błogosławieni, którzy łakną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni».
— «Błogosławieni miłosierni»...
Szelest wiatru w akacji przytłumił kilka słów
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/341
Ta strona została uwierzytelniona.