dobne do bukietów i wstęg jaskrawych. Od ubrań kobiecych, a nawet męzkich, biła najjaskrawsza możliwie czerwoność i żółtość, z silną domieszką szafiru i zieloności. Te barwy dzikie i mocne, po wielu naraz punktach rozproszone, rzucały na widnokrąg nutę wesołą. W oddali rozlegał się głos dzwonu, którego tony srebrne przygasały i wzdymały się, i słabły nabierały mocy, znikały i znowu leciały, śpiewały, wołały w powietrzu pełnem słońca, nad kwiatami zaściełającemi pola i ludźmi, mrówiącemi się po drogach. Był to dzwon jednego z dwu najwidoczniejszych punktów krajobrazu: kościoła parafjalnego w Zawrociu. Przed drugim z tych punktów, to jest przed bramą dziedzińca w Górowie, stanęła bryczka, kilimkiem okryta, parą kasztanków zaprzężona, z woźnicą w szarej switce na koźle. Wyskoczyli z niej prawie z jednostajną żwawością dwaj ludzie różnego wieku.
— Ot, masz, kotku, i Górów! Chciałeś go widzieć, miałeś rację, co tu robić, miałeś rację! Rezydencja piękna i kto chce dobrze poznać te strony, musi jej także przypatrzeć się zblizka co tu robić! Warto przypatrzeć się zblizka, co tu robić, bardzo warto!
Pan Romuald był ożywionym jak zwykle
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/343
Ta strona została uwierzytelniona.