Dziedziniec ogromny otoczony był kołem drzew, pośród którego pałacyk stojący w głęb wydawał się klamrą, spinającą wieniec królewski. Z prawdziwie królewską powagą stały tu świerki, modrzewie i sosny alpejskie, na których tle, prawie czarnem, słały się niezliczone wzory, wzrosty i odcienia drzew liściastych. Wysmukłe, rozłożyste, wyższe i niższe, te drzewa liściaste rozrzucały na ciemnem tle iglastych gałęzie, podobne do girland, bukietów i wodotrysków. Były tam szczyty zaostrzone jak iglice wieżyc, takie, które rozkładały się w wachlarze, i inne, zwieszające ku dołowi gałęzie płaczące liśćmi, jak strugami łez. Jedne wznosiły się nad drugiemi, które z kolei zdawały się następować na inne, lecz w tym natłoku, pełnym rozmaitości, na pozór nie przebranej, żaden szczegół nie ginął, bo wszystkie, dzięki umiejętnemu wycieniowaniu barw i rozmiarów, odrzynały się wzajem od siebie z wypukłością rzeźb najdoskonalszych. Sztuka bardzo biegła, natura bardzo sprzyjająca i czas bardzo długi wytworzyły ten przepych, dobywający się z ziemi i roztaczający w przestrzeni olśniewające gry linij, świateł, półświateł i zmroków ciemnych, w których połyski srebrne i kory białe majaczyły jak widma, kryjące się przed
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/346
Ta strona została uwierzytelniona.