nagich, bo już okwitłych, albo jeszcze jaśniejących kwiatami takiemi, jakie zazwyczaj żyją w samotnościach polnych lub tężnych od ludzkiej ręki i przemyślności dalekich. Pośrodku dziedzińca, gdzie na małem wzgórzu można było jeszcze rozpoznać szczątki kompasu, stała grupa wysokich wiesiołków, jak stu świecami płonąca setką koron jasno-żółtych, które dniami i nocami szeroko rozwarte, noszą tu i owdzie nazwę «świec nocnych». Świece te gasiły blaskiem brudnawą żółtość dziewann, równie jak one wysokich, a do kolan i do stóp dorastały im i słały się dzwonki krzaczyste, weroniki o fjoletowych kłosach, drjakwie białe, biedrzeńce koronkowe, mięty kiciaste, srebrniki sypiące deszcze gwiazdek żółtych na trawy i zielska nizkie, gęste, poplątane, zaciekające morzem falistem pomiędzy drzewa i zalewające podjazd pałacowy. Ten podjazd był szeroki brukowany, wsparty na szeregu kolumn ozdobnych. Tuż przed kolumnami wyrosło kilka ostów niezwykle wysokich, które po kwiecie świeżo opadłym, dostały na łodygach puchów siwych i długich. Te osty wyglądały bardzo szczególnie; wyższe i niższe, z wiszącemi na nich puchami, miały pozór dziadów-żebraków, zebranych w kupę u stóp pałacu i gdy wiatr po-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/348
Ta strona została uwierzytelniona.