wiewał, trzęsących siwemi brodami w rozmowie tajemniczej.
Tajemniczość pewną nadawało także obrazowi całemu milczenie, które tu panowało. Mącił je tylko szczebiot ptactwa w drzewach. Oprócz niego nic słychać nie było, nic zupełnie. Pałacyk stał cichy, jak grób. Okna jego były zamknięte i słońce nie zapalało w żadnem z nich połysku żadnego. Nie można było odgadnąć zdala przyczyny, dla której wyglądały jak źrenice, powleczone bielmem.
Ochłonąwszy ze zdziwienia, obudzonego przez widok niespodziewany, Roman zapytał:
— Czy tu nikt nie mieszka?
— A widać, widać to zaraz, kotku, że nikt nie mieszka — wesoło i raźno odparł stary Darnowski. Ale cóż nam to szkodzi? Owszem, co tu robić, swobodniej obejrzymy sobie wszystko. Chodź do ogrodu!
— A gdzież mieszka Oławicki?...
— Tędy, kotku, pomiędzy temi drzewami będzie najbliżej... Co za drzewa! a? Co za bujność i żyzność! Patrzaj tylko, oglądaj się i, co tu robić, gębę rozdziawiaj! Takiej gleby, jak w Górowie, daleko na okół nie znajdziesz, nasza w Darnówce ani się do niej umywała. Człowiek,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/349
Ta strona została uwierzytelniona.