Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/354

Ta strona została uwierzytelniona.

była altana lipowa, zielskiem zarosła, z czemś bielejącem w głębi. Ławki, które niegdyś stały w niej kręgiem, przemieniły się w zgniłe i pruchniejące drzewa. Napełniała ją stęchlizna, w której ziele jaskółcze świeciło w dole żółtością, podobną do pleśni; w głębi, u góry, pod splotem gałęzi, na wysokim piedestale mętnie bielał posąg, dzieło sztuki, i Darnowscy stanęli przed posągiem.
Było to dzieło sztuki, niegdyś bardzo piękne, po którem pozostał tylko tors, wykonany mistrzowsko i ramiona, podniesione ruchem błogosławiącym. Głowa, nie wiedzieć, przez co strącona z szyi, nie wiedzieć, gdzie się podziała. Może upadła na ziemię i przykryły ją ziela jaskółcze. Co, kogo wyobrażał posąg, niepodobna było teraz odgadnąć, to tylko zdawało się pewnem, że błogosławił. Przez otwór altany widać było staw, pokryty pleśniami, topol z pustem gniazdem bocianiem, a za stawem w oddaleniu nie dużem szary pas wsi, najeżonej drzewami. W głębi zaś altany ciemnej, wilgotnej, opuszczonej, świętość jakaś bez nazwy i oblicza, wyciągała ramiona marmurowe nad ławkami gnijącemi i zielem jaskółczem, z powagą i pięknością wszystkich rzeczy, poczętych w myśli wzniosłej.