Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/357

Ta strona została uwierzytelniona.

Stanowczo miejsce to było niezdrowem. Dreszcze przebiegały mu po plecach, na piersi czuł ciężar, a w mózgu coś nakształt przerażenia, sięgającego stopnia grozy. Boże, jaka pustka, jaka ruina i jaka cisza! Cyt, ktoś śpiewa! Jednak doszedł tu przecież głos ludzki! Ale to tylko zwiększa smutek.
Zdala, zdala, od pola złotego za stawem spleśniałym, dochodziła nuta śpiewu przewlekła i żałośna. To chłopka jakaś, idąca do kościoła, lub w poranek świąteczny obchodząca swój zagon lnu dojrzałego, zawiodła z całego gardła i na całe pole pieśń, która tu dochodziła kilku nutami wjolinowemi, zamieniającemi się wciąż koleją monotonną. Było to żałośne i pierwotne. Od tej pieśni, w tem miejscu, robiło się już zupełnie tak, jak na pogrzebie.
W tejże chwili Darnowski, przez kilka minut niewidzialny, wychylił głowę z za splotów wina, którego liście spadały mu na odkrytą łysinę. Czapkę trzymał w ręku.
— Chodź no tu, kotku — zawołał — jest jedno nie zasmarowane. Znalazłem. Popatrzmy, co tam we środku, co tu robić. Nasze oczy szyb nie przepalą, ani kolorów z mebli nie wywabią! praw-