ku dołowi z patetycznym ruchem ramion wyciągniętych. Gdzieindziej wielkie zwierciadło odbijało w sobie portret kobiety w białej sukni. W skąpem świetle, padającem na portret i zwierciadło, widać było suknię białą i słaby zarys bladego owalu twarzy. Pomimowoli rodziła się myśl o tem, jak przy świtaniach siwych, zmrokach szarych i światłach księżycowych, ten portret i to jego odbicie patrzały na siebie oko w oko, nieustannie, wiecznie, otoczone pustką i ciszą wieczną. W głębi najdalszej, na szyby okien, przykryte warstwą kredy, drzewa rosnące na dziedzińcu kładły cienie czarne i postrzępione. Było to tak, jak gdyby upiory z rozpostartymi palcami zaglądały do siedliska widm, zapytując: «Jak się macie?» Pod sufitami, gdzieniegdzie, pozłoty migotały, jak iskry omglone; od rozet ze szkieł kolorowych, zdobiących szczyty niektórych okien, plamki czerwone i błękitne padały na posadzki, których mozaikę bez połysków zaściełały cienie podobne do całunów, a tam, gdzie było mniej ciemno, do krepy podartej.
Darnowscy zeszli ze schodów werendy, kołyszących się pod ich stopami, przedarli się przez kilka puszcz rozmaitych, aż znaleźli się znowu na dziedzińcu, w pełni światła słonecznego, tuż
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/359
Ta strona została uwierzytelniona.