Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/371

Ta strona została uwierzytelniona.

zwinięty w kłąb pstry i kosmaty. Stary Darnowski, około psa przechodząc, pochylił się i zawołał: Swój!
Zwierzę podniosło łeb i spojrzało oczyma leniwemi, lecz rozumnemi.
— Gdzie twój pan?
Pies mrugnął powiekami i powolne spojrzenie zwrócił ku drzwiom kościoła.
— Aha, tak! naturalnie. Kiedy ty tu jesteś, to i pan twój gdzieś blizko. Prawda, Swój?
Swój ziewnął, a potem odpowiedział krótko:
— Hau, hau!
Co wyraźnie znaczyło: tak, tak!


IX.


Kiedy dwaj Darnowscy stanęli w drzwiach zakrystji, prowadzącej do prezbiterjum kościelnego, tłum ludzi nieruchomiał po skończonej procesji, jak fala, układająca się do spoczynku. Gdzieniegdzie przebiegały ją jeszcze drgnienia, nuta pieśni nie dokończonej przeciągała się, jak echo spóźnione, westchnienie zaszemrało, aż wszystko zapadło w ciszę i nieruchomość;