Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/374

Ta strona została uwierzytelniona.

pachniały winem, spodem słały się mdłe zapachy warzyw, a tu i owdzie błądziły atomy miodne. Od lnów także szedł zapach podobny do kurzawy lekkiej, i coś ckliwego, zrazu trudnego do rozpoznania, wybijało się jeszcze z tej puszczy aromatycznej: był to wosk, przypominający gromnice, trumny i brzęki pszczelne w pasiekach zielonych.
Nad tem wszystkiem wznosiły się ściany kościelne, szarawe od starości, tu i owdzie przerżnięte plamami malowideł starych albo linjami godeł świętych. Wysoko za oknami wązkiemi a długiemi przepływały po błękicie obłoki kędzierzawe; powietrzem, dusznem od puszczy zapachów, płynęła muzyka organu.
Roman długo wodził dokoła oczyma, aż nizko pochylił głowę. Spadł nań smutek przypomnień, idący zawsze od rzeczy dawno przeminionych, które powstają z grobu i kołacą do serca, długo przed niemi zamkniętego; on to wszystko widywał, znał, zapomniał, przypominał, rozpoznawał. Ale oprócz smutku, na który składają się po kropli dnie każdego życia, doświadczał uczucia z naturą daleko więcej tajemniczą. Było to uczucie winy. Towarzyszyła mu myśl niewyraźna, że miał je w sobie już oddawna, i że teraz