Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/386

Ta strona została uwierzytelniona.

kolwiek miejsca dla rozbicia namiotu i umieszczenia pod nim swoich penatów.
— Zdecydowałeś się więc! — zawołał Domunt.
— Zdecydowałem się — odpowiedział Roman — napisałem z uwiadomieniem wszędzie, gdzie potrzeba.
Pan Romuald, obu rękoma opierając się o stół, powoli podnosił się z krzesła. Ogniste oczy jego tkwiły w twarzy synowca. Zmarszczki rozpraszały się po całem czole, jak ukośne promienie. Nagle zawołał ze śmiechem:
— Bzik cię opanował, hę? co tu ro... — głos załamał mu się w gardle, i odwrócił twarz do okna, może dlatego, aby ukryć powłokę szklistą, pod którą znikały mu źrenice.
— Trzeba tylko wyszukać miejsca na warsztat — rzekł Roman.
Stefan wyciągnął do niego rękę.
— Będziemy razem szukać, braciszku.
Pani Paulina, splatając chude ręce, lamentowała:
— Mój Romku, któżby się był tego spodziewał! Ach, ach, ach, taki światowy był z ciebie człowiek, tak dobrze żyłeś i tak wysoko szedłeś... A teraz, ach, ach, ach, będziesz w jakiejś norze biedę klepał, i daj Boże, abyś tylko miał