Pomimo mrozu, Floryan Kulesza, dzierżawca Laskowa, stał na ganku długiego, nizkiego domu i bardzo życzliwym wzrokiem ścigał przebywającego dziedziniec młodzieńca w obcisłem ubraniu, w zgrabnej czapeczce i z fuzyą na plecach. Ścigał go wzrokiem jeszcze i wtedy, gdy za bramą, wśród pól śniegiem zasłanych, szedł on drogą wysadzoną wierzbami ku lasowi, który zblizka otaczał dwór ogromnym, ciemnym wieńcem. Co mu tam mróz mógł szkodzić, temu krępemu, silnemu człowiekowi, z dobrze wypasioną, ogorzałą twarzą, śród której, jak dwa bławatki w piwonię wetknięte, jaśniały śliczne, szafirowe oczy! Były to dobre, szczere, błyszczące oczy prostaka, zdrowego na duszy i ciele, z losu swego zadowolonego, a życzliwego ludziom, niebu i ziemi. Czy skwar letni palił, czy wichry szalały, czy mróz piekł, albo siekły szrony i ulewy, zgoda jego z niebem i ziemią nigdy mąconą nie bywała. One robiły swoje, on swoje: zżyli się i godzili z sobą jak najlepiej. Jeżeli jakikolwiek kaprys