— Floryana zawsze facecye trzymają się, a dzieci pochorują się, zwłaszcza Awrelka...
— Czemuż to zwłaszcza Awrelka? Delikatna taka, czy faworytka mamina? a? — przekomarzał się z żoną Kulesza i oboje do domu weszli. W tej chwili, pośród różowych, błękitnych, liliowych kaftanów dziewcząt i białych koszul podskakujących dzieci, wielkie koło studni obracać się zaczęło szybko, coraz szybciej, a do taktu z jego obrotami, rozbrzmiał na cały dziedziniec donośny śpiew dziewczyny w różowym kaftanie, na zrębie studni, po nad całą gromadką siedzącej:
Żeby was tu było, jak na drzewie liści
Nie było, nie będzie, jak mój Jaś najmilszy.
Żeby was tu było, jak na morzu piany,
Nie było, nie będzie, jak mój Jaś kochany!
— Kiedyż nie Jaś, ale Juraś... i to zaręczony! — mruknął pod wąsem Kulesza, zasiadając przy stole, nad salaterką bigosu z wędliną; Kuleszyna zaś, krając chleb z wielkiego bochna, zaszeptała:
— Et! Zaręczyny — pajęczyny! Może Pan Bóg da, że i z tych jeszcze nic nie będzie!
— Teofila taka nabożna, że co piątek każe mnie głodem mrzeć — a obok tego bliźniemu źle życzy... zaczął Kulesza, ale dłużej już mówić nie mógł, bo dzień nie był piątkowym, a wobec takiego bigosu, przynajmniej na czas trwania jego w salatercie, żarty zarówno jak i strapienia znikać musiały.
Kuleszyna za to, która mniej często, niż mąż jej, jeść potrzebowała, na stołku u stołu przysiadłszy, mówiła dalej:
— Bo, słyszę, jej familia bardzo sobie tego małżeństwa nie życzy...
— Czemuż to? pełnemi jedzenia usty wybełkotał Kulesza.
— Temu, że on chłop...