bnych szronów. Dążył właśnie ku miejscu, w którem las rzedniał pod świeżo rozpoczętą trzebieżą, od którego też dochodziły tu bardzo jeszcze oddalone, głuche i krótkie stuki toporów.
Nagle stanął i z radością w oczach dokoła spoglądał. Stał na brzegu niedużej halizny, a której zrzadka rosły jałowce, a nad którą, krawędzią wsparta na ubielonych koronach drzew, wznosiła się blado błękitna kopuła, z podartą smugą różanego obłoku pośrodku. Widniej tu było, niż wśród gęstwiny leśnej, ale nie zbyt jasno. Tylko gdzieniegdzie, pod ciemnemi jałowcami błyskały srebrne iskry, albo wśród drzew, jak żółte świeczki, płonęły końce cienkich gałązek; odblaski różanego obłoku, błądząc tu i owdzie, zabarwiały zygzakowate ślady drobnych zwierzęcych stópek, które, we wszystkich kierunkach przebiegając haliznę, wyglądały teraz jak splątane sznurki paciorek.
Przez głowę przemknęła mu myśl:
— Trzeba podać do zarządu raport o tej haliźnie i zażądać rozporządzenia zasiania jej na wiosnę!
Przemknęła tylko i uciekła, przepędzona szmerami, niekiedy wzdymającemi się w hałas, które napełniały otaczające gęstwiny. W głębokich śniegach stojąc, mroźnem i cichem powietrzem nalany, szronem osypany, las żył. W jego chłodnem, cienistem łonie, pod pozorną skorupą śmierci, ukrywało się i trwało niezliczone mnóstwo istnień. W podziemnych korytarzach, tak długich i krętych, aby zmylały oko najbieglejszego myśliwca, nakształt chyżych płomyków przemykały rude lisy; w śniegach, pod kępami mchów siwych i wysterczającemi nad nie kamieniami w głębi rozłożystych krzaków, z wiecznie otwartemi oczami, drzemały szare zające, zrywając się do biegu przy szeleście sprawionym choćby przez marną mysz leśną, z nory po żer wybiegłą, lub parę łasiczek niziuchnych, a długich, lękliwie śmigających po uschłych wiklinach, pod splątanemi zaroślami. Nikt zaś, ani zgadnąć,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/095
Ta strona została przepisana.