drugich szybko i miarowo uderzały kędyś, w nieprzejrzanych głębiach lasu, kędy uśpione echa budziły się, porywały je i powtarzały, to tu, to tam, to silnie i krótko, to przewlekle i słabo, coraz słabiej. Czasem słychać też było głuche trzaski padających pni i suche trzeszczenie łamiących się gałęzi. Odgłosami temi zadziwione, czy przelęknione, ptactwo przycichło, drzewa z ropostartemi ramiony zdawały się ich słuchać, a nawet, górnym jakimś powiewem poruszone, wierzchołki dwa wysokopiennych sosen przychyliły się ku sobie i zaszeptały smutnym, przyciszonym szmerem...
Jerzy przyspieszonym krokiem poszedł w stronę dokonywającej się trzebieży, kędy, za śnieżnemi rzeźbami i koronkami lasu, palił się na skłonie nieba coraz silniej czerwieniejący, coraz ognistszy obłok.
W parę godzin potem ten sam obłok jaskrawy i ogniem nalany stał pod seledynowym krańcem nieba i, bladą czerwienią zabarwiając szczyty topoli, krwiste smugi kładł na połyskującą tuż za niemi szybę zamarzłego stawu. Mróz stężał, w powietrzu ciszej jeszcze zrobiło się, niż było przedtem, nad dużym dziedzińcem zaświeciło kilka drobnych gwiazd. Na ganku długiego, nizkiego domu stała dziewczyna w różowym kaftanie i widocznie niespokojna, niecierpliwa, spoglądała, to na gwiazdy, to na zarumienione wierzchołki topoli, to na staw połyskliwy, tu i owdzie żarzący się czerwienią, to na bramę dziedzińca, lub na trzymany w ręku list w grubej kopercie. Szybkie poruszenia głowy, któr czyniła, to na dół, to w górę, to w prawo, to w lewo spoglądając, czyniły ją podobną do ptaka, który czegoś lęka się i wygląda. Ubrana była tak samo, jak w południe, gdy z wiadrem w ręku po wodę do studni biegła; tylko na nogi, z pod krótkiej spódnicy widzialne, włożyła skórzane trzewiki, różowy kaftan przepasała czerwonym paskiem chłopskim i grubą kosę zwinęła u wierzchu głowy w koronę, z pod której na kark i czoło sypały się deszcze krótkich, blado
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/103
Ta strona została przepisana.