Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/113

Ta strona została przepisana.

czów. Trzydzieści morgów pola i łąki, ładny inwentarz, nieco gotowego grosiwa w kieszeni z jednej strony, — a z drugiej trzysta lat szlachectwa, jak słońce jasno przez urzędem dowiedzionego, były to rzeczy, które nie wzbiłyby w dumę chyba głupca. Konstanty Osipowicz, jako człowiek rozumny i cenę każdej rzeczy na świecie znający, dumnym był, a jak wyrażali się sąsiedzi, wielkim ambicyantem. Nie tylko przecież dumę, ale i przystojność swoję czerpał z rodu, którego był synem. Piękny wzrost, regularne, jak na kamei, rysy, przy śniadej cerze włosy jak krucze pióra czarne i pod brwią wązką czarne, ogniste oczy, było to rodzinne przymioty Osipowizów, oddawna z piękności dziewcząt i chłopców słynących. Wszyscy podobni do siebie bywali, z rodu kury czubate: bruneci i brunetki, wysocy, smukli, na twarzach gładcy. Takim był i Konstanty, a tylko czupurniejszym, wymowniejszym, głośniejszym od innych.
Najświeższym dowodem jego ambicyi była niedawno wybudowana wielka stodoła, która pośrodku okolicy i u samego jej brzegu jak słońce świeciła nowiutkiemi jeszcze, żółtemi ścianami. Niektórzy utrzymywali z przekąsem, że dlatego zbudował on ją na brzegu, tuż przy drodze, aby jadący drogą ludzie dokładnie widzieć ją i wielkość jej oglądać mogli; inny, złośliwie uśmiechając się, w żywe oczy mu gadali, że gdyby nie wiedzieć jak obfite miał z gruntów swoich zbiory, jeszcze-by niemi zaledwie do połowy napełnić mógł tak wielki budynek. Ale on bynajmniej o przycinki i uśmiechy sąsiadów nie dbał, a prawdziwej rozkoszy doświadczał, ilekroć ktokolwiek, stodołę jego obejrzawszy, głową pokręcił i zagwizdał: fiu! fiu! albo zawołał: ho! ho! jak u dobrego obywatela stodoła! Wtedy on ręce w kieszenie sukiennej kurty wkładał i, chodząc tu i ówdzie po zagrodzie, gwizdał sobie także: fiu, fiu! fiu, fiu! a pokłóciwszy się z którym z sąsiadów, ręce na kłębach opierał i krzyczał: ja tobie nie równy! ja obywatel! Były to przecież tylko chwilowe uniesienia