Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/117

Ta strona została skorygowana.

westchnął, westchnieniu zaś temu zawtórzyło w świetlicy kilka innych, kobiecych i męzkich.
Trzy kobiety i trzech mężczyzn siedziało na zydlu i krzesłach przy stole u okna, który zastawiony był jadłem, dobrze już napoczętem. Była tam zupa mleczna z makaronem, kiełbasa gotowana, ser, bochen chleba, fajansowa masielnica z czerwonym kogutkiem na wierzchu. Obsiadujące stół osoby od czasu do czasu niosły do ust kęs jedzenia, składały ręce na kolanach i, bardzo powoli przeżuwając, mowie gospodarza na różne głosy potakiwały: — A jakże! pewno! ma się rozumieć!
Osipowiczówny, po mężach: Pancewiczowa z Kublak i Zaniewska z Zaniewicz, daleko za trzydziestkę liczyć mogące, z dawnej piękności zachowały już tylko wysokie wzrosty i silną czarność włosów i oczu, które to ostatnie, błyszczące i biegające, zapowiadały, wspólnie z zaostrzonemi rysami twarzy, niepospolitą żywość temperamentów i popędliwość języków. Wełniane suknie i zgrabne czepeczki, które na sobie miały, nie były codziennym ich strojem; jadąc przecież w gościnę, choćby do brata, musiały przystojnem ubraniem i siebie i gościnę uszanować. Mężowie ich wyglądali daleko spokojniej i stateczniej od nich; niemniej znać było, że wiedzieli dobrze, kim byli i co się im od ludzi należało; zwłaszcza Pancewicz, który oprócz swojego, wcale porządnego, gospodarstwa niedużą dzierżawkę w sąsiedztwie trzymał, siedział na zydlu bardzo wyprostowany w jasnym krawacie i, słuchając mowy Konstantego, nadzwyczaj pojętnie uśmiechał się pod żółtym wąsem i bardzo mądrze brwiami poruszał. Strzeczny brat, Michał Osipowicz, i młoda jego żona, zaledwie przed kilku tygodniami zaślubieni, daleko więcej zajmowali się sobą, niż tem, co działo się w koło nich; co moment mrugali ku sobie, rzucali na siebie gałkami, a nawet całe skórynki chleba, i parę razy najniespodzianiej i najniepotrzebniej, z jakiegoś powodu im tylko wiadomego, wybuchnęli śmiechem. To lekceważenie familij-