nego interesu, a szczególniej to śmianie się wtedy, gdy jemu chciało się bić i płakać, irytowało Konstantego, który też parę gniewnych, a jedno wściekłe po prostu, spojrzenie na młodą parę rzucił. Ale w tejże chwili powolutku i pocichutku otworzyły się drzwi od sieni i wszedł w nie wysoki, chudy, przeszło czterdziestoletni człowiek w grubej kapocie, dużo poniżej kolan sięgającej, z gładko przyczesanemi włosami nad twarzą długą, żółtawą kościstą, jakby wyschłą, a uderzającą zdala silną czarnością oczu i krótkiego gęstego wąsa. Był to Gabryel Osipowicz, głupim Gabrysiem zwany. Wszedł, milcząc, głową na wszystkie strony kiwnął i tuż przy progu, na zydelku, u samej ściany stojącym, usiadł. Takie przychodzenie i siadanie przy drzwiach głupiego Gabrysia było znać zwyczajnem, bo przyjęte zostało przez wszystkich w sposób najzupełniej obojętny. Wszyscy kiwnęli mu głowami, bo przecież bądź co bądź Osipowiczem się zwał, ale do stołu go nie zapraszano i nikt już na niego ani spojrzał. Słuchano Pancewicza, który, powoli żując kiełbasę, z nadzwyczaj znaczącym ruchem żółtych brwi rozpowiadał o tem, że był niedawno u Kazimierza Jaśmonta w Jaśmontach i widział te dwa konie, które on u Onufrego Cydzika kupił. Konstanty, nie rad, że do rozmowy wtrącono inną materyę, niż ta, która jego dziś nadewszystko zajmowała, mrukliwie nieco odpowiedział, iż trzy dni temu jeździł także do Kazimierza Jaśmonta z jednym bardzo ważnym interesem, takim ważnym, że od niego może w drugim interesie wszystko zależy... Chciał on o tem siostry i szwagrów w czasie dopiero uwiadomić, ale ponieważ zgadało się już o tej materyi...
Tu przerwał mu przyciszony i powolny głos siedzącego u drzwi gościa.
— Słyszę, Salusia ma dziś przyjechać? — nie zmieniając swojej pozycyi u drzwi, zapytał Gabryś.
— A przyjedzie, przyjedzie, — obie z Końcową przy-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/118
Ta strona została przepisana.