Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/120

Ta strona została przepisana.

dnej sześćset. Dla jakiejże to przyczyny? Czy dla tej, że ona takie zgryzoty familii robi, których my nigdy nie robiły?
— Albo dla tej, — podjęła znowu Pancewiczowa — że Kostanty jest niesprawiedliwy i własną swoją krew chce ukrzywdzać...
— Że Kostanty jest krzywdzicielem — wpadła jej w mowę młodsza, o tem już mnie i wtedy wiadomem było, kiedy to trzy krowy przyobiecał dać, a dał tylko dwie...
Tu ozwał się gruby bas Zaniewskiego:
— To jest prawda, na Kostantego obietnicę nie zawsze spuszczać się można.
— Obie siostry zaś razem już krzyczały:
— My takie same córki swoich rodziców, jak i Salusia, i to samo należy się nam, co i jej... Tylko u Kostantego fantazya więcej znaczy, aniżeli sprawiedliwość... U Kostantego ten najlepszy, kto najgorzej postępuje...
Tu przecież oskarżonemu cierpliwości zabrakło. Wszczynającej się kłótni słuchał zrazu z lekceważeniem, ale teraz, zaczerwieniony, nogą tupnął i krzyknął:
— Czego rozjadłyście się jak psy na dziada? Czy z waszego daję? Nawet nie z rodzicielskiego! Dorobek własny posiadam i co moja łaska dać komu z niego, to dam, a do swoich garnków nikomu zaglądać nie pozwolę!
Kobiety pozrywały się ze stołków.
— A to nas tak Kostanty w domu swoim przyjmuje! A to na takie piękne słowa Kostanty nas zaprosił! Ślicznie dziękujemy za taką uprzejmą gościnę!
— To jest prawda, — wstając także zahuczał Zaniewski — że Kostanty aż nazbyt niegrzecznie z siostrami postępuje... Ale Pancewicz, niezmiernie już przebiegle ruszając brwiami i wąsami, za szwagra ujmować się, a kobiety mitygować zaczął. Wszyscy z miejsc powstawali, wszyscy razem mówili, kobiety rozmachiwały ramionami; Pancewicz pociągał je za czarne rękawy, a żonie dłonią usta zamykał; gruby Zaniewski huczał, że idzie konia