Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/130

Ta strona została przepisana.

policzków wąsy sterczały mu naprzód, jak gęsta i twarda kępa szczeciny. Widać było, że smętnie nad czemś dumał, bo parę razy głową pokiwał, westchnął i ręką uczynił gest jakby zniechęcenia, albo wzgardy. Mogło się zdawać, że mówił do siebie: „nie ma dobra na świecie!“ albo „wszystko głupstwo!“ Obudził się z zamyślenia wtedy dopiero, gdy kobiety jednocześnie do świetlicy powróciły i u stołu z jedzeniem zasiadły, powróciły zaś widocznie w stosunkach jak najlepszych, pogodzone i wzajem dla siebie rozczulone. Idąc, obejmowały się, szeptały pomiędzy sobą, chichotały; jedna tylko Salusia nie śmiała się, milczała i chociaż z gniewu ochłonęła, a nawet przymilające się do niej siostry od czasu do czasu całowała, w ściągniętych jej brwiach i wydętych ustach widać było rozżalenie i zamyślenie. Cokolwiek przecież czuła, nie odjęło to jej apetytu młodego, a zaostrzonego kilkomilową, odbytą dziś jazdą. Zapraszana więc przez siostry, jeść zaczęła ser, chleb z masłem, kiełbasę, krajała, smarowała, mlekiem, które Pancewiczowa w dzbaneczku jej przyniosła, polijała; ale jakkolwiek czyniła to ze smakiem i dość żwawo, nie pozbyła się wyrazu zamyślenia i zmartwienia. Wtem wzrok jej padł na Gabrysia i zgryziona twarz błysnęła przyjaznym uśmiechem.
— Gabryś — zawołała — dlaczego nie siadasz przy stole?
On znowu zaczerwienił się jak burak i z wielkiem zmieszaniem, kręcąc się na zydlu, swoim cichym, przytłumionym głosem, odpowiedział:
— Dziękuję Salusi, bardzo dziękuję, mnie i tu dobrze!
Skinieniami głowy, z której opadał na plecy ciężki kruczy warkocz, przyzywała go ku sobie.
— Chodź! chodź! siądź tu przy mnie! tak dawno nie widzieliśmy się z sobą!
Ale on ani poruszył się, głową przecząco pokręcił.
— Dziękuję, — powtórzył — mnie i tu dobrze!
— Głupi! — szepnęła do Końcowej Pancewiczowa.