Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/131

Ta strona została przepisana.

— Czy zawsze taki, jaki był?
— Taki sam! głupi Gabryś! gamoń, harbuz!
Ale Salusia odezwała się znowu:
— To zjedzże przynajmniej cokolwiek.
I z porcyą chleba, masłem posmarowanego, w jednej ręce, a dużym kawałkiem kiełbasy w drugiej, szła przyjaźnie uśmiechnięta, filuternie ku niemu mrugając. Ale on, z podniesionemi na nią oczyma, podawanej mu żywności nie brał, głową przecząco wstrząsał i odpowiadał:
— Dziękuję Salusi, bardzo dziękuję, ale nie głodnym, jeść nie będę!
Nalegać zaczęła. Usiadła przy nim na zydelku i, ręką głaszcząc go po ramieniu, prosiła:
— Zjedz no, zjedzże, mój Gabrysiu!
Znać było, iż z tym zbiedzonym, pokornym człowiekiem łączył ją stosunek zażyły i bardzo życzliwy. Wypraszał się od jedzenia zrazu nieśmiało, zmieszany i razem uszczęśliwiony, lecz gdy nalegać nie przestawała, uśmiechać się przestał i prawie szorstko mruknął:
— Nie chcę! nie będę! Niech Salusia wybaczy, ale jeść nie będę. Nie głodnym!
— Daj pokój, Salusia! — zawołała od stołu Pnacewiczowa, — powinno ci być wiadomem, że Gabryś u nikogo nic do gęby nigdy nie bierze. Widać pierogi u siebie je, kiedy go u ludzi chleb w zęby kole!
On zcicha odpowiedział:
— Pierogów u siebie nie jem, ale chleba od ludzi nie potrzebuję.
— Głupi! — szepnęła Zaniewska.
— Niby to taki dumny! — sarknęła Pancewiczowa.
— A dziurami w butach świeci! — zaśmiała się pierwsza.
Istotnie, Gabryś miał na nogach buty z długiemi, mocno zrudziałemi od wynoszenia cholewami i gotującą się do odpadnięcia podeszwą.
Salusia do stołu wróciła, trochę na nieposłusznego