Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/132

Ta strona została przepisana.

gościa nadąsana, a gdy tylko usiadła, Pancewiczowa w jedno ucho, a Zaniewska w drugie szeptać jej zaczęły o czemś, z czego od czasu do czasu dosłyszeć było można: „chłopy, grubiany“, „jeżeli nie on, to rodzice“ „czy ty jego rodziców w ręce całować będziesz?“. „Ociec jego za pańszczyznę jeszcze w skórę brał!“
Tu do świetlicy weszli i mężczyźni: Konstanty, dwaj szwagrowie, strzeczny. Pierwszy wydawał się już ułagodzonym, nawet dość wesołym; chodził po izbie z rękami w kieszeniach i w zamyśleniu pogwizdywał zcicha: fiu, fiu! fiu, fiu, fiu! Co chwilę też stawał przed oknem i spoglądał na drogę, jakby kogoś na niej wyglądał i oczekiwał. Raz, przechodząc około stołu, Salusię po włosach pogłaskał, ale ona nic na tę pieszczotę nie odpowiedziała, tylko łzy do oczu jej nabiegły. Kiedy jednak tak w padającem z okna, białem, śniegowem świetle siedziała nieruchoma, w ciemnej sukni, szczelnie obciskającej jej wysmukłą kibić, z chmurą czarnych włosów nad drobną różową twarzą, z ciężkim warkoczem na plecach i szkłem łez w oczach, wyglądała na istotę, która ciężko i prawie z rozpaczą nad czemś głowę sobie łamie, z czemś walczy, jakieś sprzeczności pogodzić usiłuje. Pancewiczowa zaś i Zaniewska ciągle jej coś do uszu szeptały. Końcowa, przysłuchując się cichemu ich mówieniu, zaczynała potakująco głową trząść, młoda bratowa zaś, obu łokciami o stół oparta i z brodą w dłoniach, na wszystkie otaczające twarze błękitnemi oczami strzelała, to w tę, to w drugą stronę ucha nastawiała, aż nagle, na całą świetlicę donośnym, przewlekłym i gapiowatym głosem odezwała się:
— Wiesz co, Salusia? A jaby nie słuchała, żeby na twojem miejscu była! Dalbóg nie słuchałaby nikogo! Żeby Michał, zdaje się, sto razy chłopem był i ziemi swojej nie miał, jaby za niego poszła. Rodzonego ojca nie posłuchałaby i za Michała poszła!
Salusia drgnęła, zaczerwieniła się aż po brzegi włosów i nagle rozbłysłem okiem na bratową spojrzała.