— Michał, pocałuj się z Kostantym!
Trzy inne głosy kobiece zawołały:
— Kostanty, słyszysz? pocałuj się z Michałem!...
A Pancewicz za poły kurt ciągnął ich ku sobie, mówiąc:
— Na to Pan Bóg krewnych stworzył, panie dobrodzieju, aby w zgodzie z sobą żyli...
— Michał, słyszysz? pocałuj się zaraz z Konstantym...
Minutę jeszcze nasrożeni i wahający się stali, aż Michał pierwszy do szwagra przystąpił i, za oba ramiona go ująwszy, w jeden policzek, a potem w drugi głośno pocałował, poczem już i Konstanty względem niego to samo uczynił, tak, że cztery pocałunki, jak cztery wystrzały, rozległy się po świetlicy, a kobiety a stołem w ręce klasnęły i zaniosły się od śmiechu.
W tej samej chwili, w drzwiach nagle i szeroko otworzonych, zabrzmiało silnym głosem wymówione pozdrowienie:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Dobry wieczór państwu!
Kłótnią i godzeniem się zajęte, osoby znajdujące się w świetlicy nie patrzały w okna i nie widziały wjeżdżających na podwórko ładnych, podkutych sanek, z których wysiedli dwaj mężczyźni i, pod stajenką lejce dokoła drzewa okręciwszy, ku domowi poszli.
Teraz we drzwiach stał człowiek z rudą jak ogień czupryną i wielką, wąsatą, piegowatą twarzą, rosły, okazały, a pogrubiony jeszcze przez biały barani kożuch, rzemiennym pasem przepasany, który miał na sobie, a z którym sprzeczność stanowiły zarówno świecące, wysokie buty, jak zgrabna, w ręku trzymana czapeczka.
— Pan Jaśmont! Pan Kazimierz Jaśmont! — jednogłośnie krzyknęły kobiety, a Konstanty, na którego twarz padła wielka radość, obydwie ręce gościa pochwycił i zawzięcie trząsł niemi dopóty, dopóki ten, uchylając się od
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/134
Ta strona została przepisana.