sionej sukni, krzątała się po kuchni, sieni i przeciwku, odpowiedni traktament dla gości przygotowując. Z jej rozkazu szwagrowie i strzeczny stół od okna przed kanapę przenieśli, a ona resztki żywności, przez cały dzień spożywanej, szybko uprzątnąwszy, zasłała go grubem, lecz jak śnieg białem i w piękne desenie wytkanem, płótnem. Wszyscy dokoła stołu, lub nieco dalej, u ścian, posiadali i rozmawiali gwarnie, tłumliwie.
Ciemniało. Do napełnionej gwarem świetlicy wpływać zaczynał ten lekki zmrok, który w zimowe wieczory towarzyszy leżącemu na ziemi śniegowi i blademu światłu występującego na niebo księżyca; w zmroku zaś tym kształty i rysy ludzi, gęsto przy sobie siedzących, mętnieć i szarzeć zaczynały. Przez jedno okno widać było gwiazdę, która pośród rozdartych obłokow zaświeciła wprost nad jaśniejącą w powszechnej szarzyźnie żółtą stodołą, przez drugie padł ukośny promień niewidzialnego ztąd księżyca i złotą kratę położył na białej ścianie. Wtedy, z zapaloną niewielką lampą w obu rękach, weszła z sieni Salusia i, zwolna świetlicę przeszedłszy, lampę na stole postawiła. Siostra kazała jej zanieść światło do bawialnej izby, więc je przyniosła; ale dlaczego miała na szyi nieobecną przedtem czerwoną wstążkę, a kosę, która wpierw na plecy jej opadała, z tyłu głowy w węzeł zwiniętą? Jaśmont na jej widok porwał się z kanapy i łokciem szturhnął Cydzika na znak, że i jemu uczynić tak samo należy. Obaj kłaniali się; swat uśmiechnięty, przymilony, wyrażający uradowanie swoje nad tem, że panna Salomea po tak długiem oddaleniu do ojczystego gniazda powróciła; kawaler, wyprostowany jak kołek, z szeroko otwartemi, w nią wpatrzonemi oczyma, w których, kędyś na dnie, ogniste iskierki zamigotały. Ona dwa razy dygnęła i po brzegi włosów zarumieniona, z uprzejmym jednak uśmiechem, śmiało odpowiedziała, że miło jej bardzo pana Jaśmonta widzieć, bo przecież pamięta
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/140
Ta strona została przepisana.