— Ot, jak zaskaliła się w postanowieniu swojem!
— Ziółko mieć będzie, kto taką weźmie!
Konstanty, za siostrą stojąc, za rękaw ją targał i, jak mu się zdawało, pocichu, w rzeczy samej wściekle, więc głośno, szeptał:
— Salusia, upamiętaj się, bo, jak Boga kocham, wyrzeknę się ciebie, grosza nie dam, na próg nie puszczę!
Siostry wzdychały, jęczały, szeptały, ale Salusia stała jak słup, niczego dokoła zdając się nie widzieć i nie słyszeć, tylko amarantowe rumieńce policzki jej okryły i z pod spuszczonych powiek stoczyły się dwie łzy.
Jaśmont głowę podniósł, głęboko westchnął i zaraz potem, uorzejmie uśmiechając się, rzekł:
— Choć nas tutaj i niespodziewana konfuzya spotkała, my jednakowoż interesu naszego za przegrany nie uważamy. Czas traci, czas płaci. Nie skrzywdzi siebie pan Cydzik, jeżeli tak zacnej pannie czas do namysłu zaofiaruje. Smętnie to jest w oczekiwaniu na dekret zostawać, ale cierpliwość w niebo wwodzi. My też cierpliwymi będziemy. Wszystko jedno, trzeba nam ztąd do Bohatyrewicz jechać, gdzie ja żonine dziedzictwo do obejrzenia mam, a pan Cydzik krewnych swoich odwiedzi. Wracając zaś, czy tak, czy inaczej, tędy nam droga, więc pan Konstanty Osipowicz wybaczy częstych gości, ale jutro o tej samej porze wstąpimy znowu, aby raz jeszcze do rozwagi i dobrego serca panny Salomei zakołatać.
— Proszę, owszem, najpiękniej proszę! ślicznie prosimy! tak miłych gości z niecierpliwością oczekiwać będziemy — ozwali się wszyscy i na wszystkie twarze spadł wyraz uradowania z tego, że sprawa stanowczo roztrzygniętą jeszcze nie została. Filut-bo z tego Jaśmonta! krótko, zdaje się, myślał, a jak wymyślił! Noc i dzień wiele znaczą i kto wie czy do jutrzejszego wieczora tej upartej kozie rozum i ambicya nie powrócą. Pancewiczowa, jak wicher szybka, przyniosła z kuchni dwie dymiące się salaterki, z których wychodziło piskliwe skwierczenie
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/149
Ta strona została przepisana.