Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/153

Ta strona została przepisana.

tak, jak to czuje człowiek, na którym zapali się suknia. Ona także była cała w ogniu: policzki jej, czoło, oczy i ręce płonęły. To też wprost z ganku, aż na środek podwórza wybiegła, jakby uciekać zamierzała. Istotnie, na środku podwórza stojąc, patrzała na drogę, której nieduży kawałek widzialnym był pomiędzy dość wysokim płotem a wielką, żółtą stodołą. — Po głowie jej kręciły się myśli: żeby tak na tę drogę wylecieć i lecieć, uciekać od tych krzyków i naigrawań, od tych próśb i gniewów, od swoich własnych strachów i niepewności! Boże, jak dobrze byłoby, żeby mogła zalecieć aż do niego, poskarżyć się, uspokoić, upewnić się znowu o swojem postanowieniu tak, jak upewnioną była dopóty, dopóki widywać go nie przestała, a ludzie nie zaczęli kłaść jej w uszy różnych okropności! Sześć mil tylko ztąd do Laskowa: co to dla niej znaczy, dla niej, silnej, zdrowej i niewiedzieć ile mil ujść mogącej?
Zdjęła ją tęsknota ogromna i taka chęć zobaczenia Jerzego, wygadania się przed nim, że ptakiem, zdaje się, leciałaby po tej drodze, przez te białe pola, których pustki i rozległości nie lękała się bynajmniej, bo były jej dobrze znane, swoje, a teraz nawet udręczona przez swarliwą wrzawę i nakładane na nią kajdany, nęciły ją ku sobie ciszą i swobodą. — Leciałaby do niego temi polami jak ptak, jak błyskawica i zdaje się, że lecąc śpiewałaby jak ptak i paliłaby się jak błyskawica, że do niego leci — ale nie można! Przystojność i ambicya nie pozwalają. Byłby to wielki wstyd i grzech; myśleć nawet o tem nie podobna.
Odwróciła oczy od drogi i zwolna poszła ku nizkiemu płotkowi, który rodzinną jej zagrodę od najbliżej sąsiadującej rozdzielał. — Nogi jej po kostki w śnieg zapadały, ale nie dbała o to wcale, bo wszelkie drogi: ośnieżone, albo ulewą zmoczone, kamieniste czy gęstemi trawami zarosłe, były jednostajne dla stóp jej, bosych czy obutych, znane, swoje, zwyczajne. Nie wiedziała nawet