Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/154

Ta strona została przepisana.

czem jest i że jest na świecie troska o wygodne i zdrowe chodzenie. — W śniegu przy płotku stanęła i łokciami na nim wsparta, z brodą w dłoniach, zaczęła się przypatrywać sąsiedniej zagrodzie, którą dobrze widziała, bo księżyc, jakkolwiek ukryty za białemi obłokami, całe niebo oblewającemi, rzucał przez nie na ziemię przyćmione srebrnawe światło. Z tem łagodnem i monotonnem światłem łączyło się w przestrzeni powietrze spokojne, trochę zwilgłe i tak ciche, że tylko kiedy niekiedy wiatr z pola lecący szemrząc przebiegał drzewa i na chwilę gałęzie ich rozchylał. — Wtedy, z za rozchylonych i trochę chwiejących się gałęzi, pobłyskiwały tu i ówdzie oświetlone okna domów, od których zresztą nie dochodziły żadne gwary, ani głosy. — Koguty nawet nie piały w tej chwili i psy nie szczekały. — Na rozłogu niezmiernym, gladkim, białym, od przyćmionego księżycowego światła smętnym i tajemniczym, szereg nierówno rozstawionych domostw, z okienkami, jak zaspane oczy, mętnie pobłyskującemi, w swoich śniegach i drzewach, w swojem samotnem oddaleniu od gwarnego świata, układał się do przespania długiej, zimowej nocy.
Zagroda, na którą patrzała Salusia, była zaledwie malutką zagródką. — Domek o dwu okienkach, chałupa raczej, niż domek, podwórko wązkie, jak zaułek, i cudzemi płotami zewsząd ściśnięte, w jednym małym budynku obórka i stajenka; — ciasnota i ubóstwo, a za całą ozdobę kilka grubych, wyniosłych drzew.
Na tę zagródkę patrząc, Salusia myślała: oto jakie są skutki poniewierania radami ludzkiemi i majątkiem! Ten Gabryś mógłby być, tak jak inni, dostatnim sobie gospodarzem, gdyby był ludzi posłuchał i należące się mu grunta przez proces od brata odebrał. — Kiedy to po kilkoletniej służbie w sąsiednim, wielkim dworze do okolicy wrócił, i całą prawie swoją posiadłość przez brata zagrabioną znalazł, wszyscy mówili mu, doradzali, krzyczeli na niego, aby bratu proces wytoczył. — On zaś,