Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/159

Ta strona została przepisana.

kolwiek! pomóż ty mnie jakim sposobem, bo ja już taka biedna, biedna, że i sama nie wiem, co stanie się ze mną!
Po drugiej stronie nizkiego płotku stojąc, słuchał tej skargi z pochyloną głową i policzkiem na dłoni opartym. — Milczał dość długo, a potem powoli, z głębokim namysłem mówić zaczął:
— Co ja tobie poradzę? jak mi tobie radzić? Jeżeli za sercem pójdziesz, na ubocz zejdziesz, dla ścieżki gościniec porzucisz i źle tobie będzie na świecie. — Tym ludziom, którzy, za sercem idąc, na ubocz schodzą, zawsze na świecie źle.
Ona potakująco i z żalem głową wstrząsnęła.
— Gabryś sam na sobie tego doświadczył.
— A jakże! — odpowiedział krótko.
— No, to co? — zawołała — opuścić mnie jego... i nie mogła dokończyć, bo łkanie zdławiło jej głos w gardle.
Splecione ręce podniosła nad głowę i, walcząc z płaczem, mówiła:
— Ja jego nigdy nie zapomnę... nigdy nie zapomnę... nie zapomnę!
On z wahaniem się w głosie zauważył:
— Tego nie można wiedzieć. Jedno zachodzi, drugie wschodzi. Może też i dla Salusi insze słońce, tak samo, jak to, świecić będzie.
— Gabryś tak mówi — pośpiesznie zaszeptała — bo Gabryś go nie zna i nie wie, jaki on śliczny, rozumny, dobry!
Możność mówienia o nim przed kimś, o kim była pewną, że przyjaźnie i bez naigrawania się jej słucha, sprawiła jej wielką ulgę, prawie rozkosz. — Więc też, pośpiesznie, jednym tchem prawie szeptala:
— Osobliwie dobry. Wie Gabryś, że ja nawet i nie wyobrażałam sobie, aby na świecie mógł być tak dobry człowiek. Nie wiem jak tam dla kogo, ale dla mnie to taki był dobry, że czasem aż dziękowałam Bogu za to, że mnie takiego dobrego człowieka napotkać pozwolił.