W Laskowskim dworze obszerny dziedziniec napełniony był ruchem ludzi i zwierząt, mnóstwem zmieszanych głosów ludzi i rzeczy. Przedewszystkiem toczył się tam i aż na sąsiednie pola zataczał turkot młócarni, potężny, basowy, do nieustającego ani na chwilę i tylko słabnącego czasem, a czasem wzmagającego się, grzmotu podobny. Przez bramę wjeżdżały i przez dziedziniec ze skrzypami ciągnęły szeregi sań przywożących drzewa przy leśnej trzebieży ścięte, długie pnie sosnowe z szeroko na wsze strony sterczącemi i w szyszki ustrojonemi gałęźmi. Stuki tych pni na ziemię zwalanych rozlegały się razem ze zgrzytamiem piły i stukaniem siekier, które w pobliżu wznoszonych stosów opałowego drzewa, przy każdem podnoszeniu się i opadaniu rzucały ostre, zimne połyski. Wielkie koło studni obracało się często, wyciągając z głębokości wia-