Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/164

Ta strona została przepisana.

dra pełne wody lub napełniając nią koryta, do których przychodziły liczne i piękne stada koni i bydła. Ludzie donośnemi głosami przyzywali się i nawoływali; na stawie, za topolami kilkoro dzieci ślizgało się z głośnym krzykiem; psy oszczekiwały każde wjeżdżające na dziedziniec sanie, poczem śpiesznie wracały ku drzwiom piekarni i kuchni, które z kominó buchały kłębami dymu, a z otwierających się co chwilę drzwi zapachem razowego pieczywa i blaskami palących się w piecach ogni. Ruch, życie, dostatek, minuty zapełnione po brzegi, ręce zajęte po krańce sił, królestwo, w którem pod panowaniem Floryana Kuleszy, wesołość, zarówno jak praca, musiała być rzeczą znaną, powszednią. Pomiędzy błękitnem niebem, z blado-złotą tarczą słoneczną pośrodku, a iskrami zasianą białością ziemi, w czarnym wieńcu lasów, w powietrzu lekko mroźnem, rzeźwem, czystem, był to akord ludzkiego życia, tryumfującego nad pozorną śmiercią natury, wrzątek ludzkich zabiegów i nadziei, zwyciężający jej chłód i srogość.
Floryan Kulesza ukazał się w otwartych wrotach stodoły rumiany, z błyszczącemi pod barankową czapką oczyma, w krótkim, obcisłym kożuszku i długich butach, krępy, raźny i silny. W ciemnawej głębi stodoły, wśród zasieków do połowy jeszcze zapełnionych i pachnących uschłemi kłosami i ziołami, pozostawił on maszynę, która, warcząc, turkocząc, hucząc, wybijała z rzucanych jej na pastwę więzi zbożowych, twarde grady ziarn i szeleszczące deszcze zmiętej słomy. Ziarna były czyste, równe, ważkie, słoma obfita, więc Kulesza miał minę i postawę człowieka zupełnie zadowolonego. Zziębłe ręce zacierając, rozglądał się po dziedzińcu, aż patrzeć zaczął w stronę, w której zrzucano z sań przywożone drzewo, ogałacano je z szyszek, piłowano i rąbano. Ej, nastał-bo też teraz ruch i porządek z tem drzewem, które przedtem tyle kłopotu i zmartwienia mu przyczyniało! Za czasów starego nadleśnego nigdy go ani na opał, ani do popra-